Po dość nie przyjemnych przejściach z petit nendoroidami z Bakemonogatari powiedziałam sobie: Nie! Nendoroidy to nie jest to co chce mieć w swojej kolekcji. Świadomość ilości dodatkowych części, które kurzyły by się w pudełku, trudności z wymianą które mogą być spowodowane niedopasowaniem podczas masowej produkcji. Nie, zdecydowanie – nie kupie sobie żadnego nendoroida! Jak zaszaleję, kupię kolejny zestaw petitów. Tak więc moje żelazne postanowienia zniszczyła kompletnie Hatsune Miku Orchestra – jedna z wersji popularnej i uwielbianej (bądź przez niektórych wyjątkowo znienawidzonej) wirtualnej idolki.
Nie będę uprzedzać faktów i na wstępie deklarować się jak tam z moją awersją do nendoroidów. Pozostawmy ten smaczek na koniec, kiedy to będę mogła sama przekonać się czy Petity były realnym przedsmakiem przed męczarnią z większą wersją, czy też nieszczęśliwym wypadkiem przy produkcji.
Tak więc zaczynając od początku. Dlaczego akurat ta Miku? O dziwo przekonały mnie do niej naprawdę świetne zdjęcia, ilość dodatków oraz co najważniejsze – większa ilość ruchomych części niż to w przypadku przeciętnego nendoroida. Kolejnym powodem dla którego wybrałam właśnie wersję w skrócie nazwaną HMO był fakt iż ta Miku o wiele bardziej przypadła mi do gustu. Jest inna, i na pierwszy rzut oka nie jest dla mnie tak mdła jak wersja „niebieska”. Odpowiednie słowo które przychodzi mi do głowy by opisać wersję HMO to „czadowa”. Takie właśnie wrażenie wywołała na mnie zdjęciami producenta, oraz jej posiadaczy którzy nieraz zaskoczyli mnie swoją wyobraźnią robiąc naprawdę genialne zdjęcia. Zapragnęłam właśnie uczynić Miku ten zaszczyt by mogła zostać moim pierwszym nendoroidem w kolekcji. Pierwszym z wielu czy jedynym. Gra warta świeczki nieprawdaż Good Smile Company?
Gdy już postanowiłam na 100% zakupić tą uroczą jakże figurkę zaczęły się poważne problemy. Kupienie jej w moim przypadku było wyścigiem z czasem i zabawą z trzema sklepami. Na samym wstępie postawiłam sobie granicę ile jestem w stanie za nią dać. Niestety w dwóch wypadkach cena przekroczyła mój próg a w trzecim zwyczajnie figurka się wyprzedała. Ktoś tam na górze jednak mnie lubi, gdyż w końcu pojawiła się ona ponownie w sprzedaży. Polowanie na Hatsune Miku Orchestra zajęło mi miesiąc. I zjadło sporo nerwów. Wygranie tej bitwy wywołało u mnie duży przypływ dumy i do tej pory jestem pod wrażeniem, że nie zawróciłam w czasie tej gonitwy na półmetku.
Miku wpada mi w łapki kilka dni po zamówieniu. Nendoroidy mają zwykle identycznie zaprojektowane pudełka. HMO otrzymała bardzo sympatyczne wyglądające pudełko, zielony jaskrawy kolor, gwiazdki na okienku, wszystko bardzo ładnie skomponowane, a wesoła buźka Miku witała mnie z wnętrza pudełka. GSC dobrze zabezpiecza swoje figurki, chociaż trzeba zawsze uważać przy otwieraniu gdyż mniejsze części, jeżeli nie są dodatkowo zabezpieczone bądź przykleszczone bardzo lubią uciekać przy otwieraniu tak więc mi uciekły „pałeczki porowe” do perkusji przy pierwszym otworzeniu. Umieszczenie dodatkowych części do Miku, ponieważ ich ilość wykracza mocno poza standardową ilość dodatków do nendoroidów jest bardzo pomysłowe. Schowane na tyle opakowania dodatkowa plastikowa część z wymiennymi łapkami, drugim keyboardem oraz rękawkami jest właściwie niewidoczna przez okienko pudełka. Schowanie jej ponownie w pudełku także nie stanowi problemu.
Ilość części samej Miku jest chyba rekordem w wypadku nendoroidów, co sprawia, że HMO jest wyjątkowa pod wieloma względami. Ilość dodatków, ruchomość figurki sprawiły, że ta zielona Miku zyskała naprawdę ogrom fanów którzy bez zawahania zdecydowali się na jej zakup. Mną zawładnęła ogromna możliwość dużej swobody manipulowania pozą figurki, oraz jej dodatki. Nim ją w końcu dostałam, wiele razy wyobrażałam sobie „jak ustawić ją na półce”. Jednak zacznijmy w końcu przechodzić do rzeczy.
By nie pominąć niczego, podczas przygotowań do pisania tekstu o Miku zaczęłam testować wszystkie jej części w każdej wariacji jaka tylko wpadnie mi do głowy. Nie patrzyłam za dokładnie na zegarek jednak zabawa z główkami, rączkami, rękawkami zajęła mi około półtora godziny (każdą pozę „instalowałam” na chwilkę potem zmieniałam, więc czas może wydawać się krótki ale Miku przeszła sporo transformacji). Wymiana części w figurce jest o wiele łatwiejsza niż w przypadku petitów jednak łatwość wymiany równa się z łatwością wypadania owych części. By stać w miejscu Miku nie rozsypuję się, jednak nieostrożna zmiana jej położenia może skończyć się na przykład odpadnięciem łapki z częścią rękawa. Jest to trochę denerwujące.
Miku ma dwie poważne wady fabryczne. PIERWSZA! Jej lewy kucyk ma zbyt duży otwór i bardzo łatwo wypada przy zbytnim przechyleniu. Twierdzę, że jest to wada fabryczna ponieważ wcześniej zapytałam kolegę z forum figurkowa jak tam mu się właśnie ta Miku sprawdza, i poinformował mnie o tym kucyku. Niestety moja Miku także ma dość luźny kucyk, nie zrozumcie mnie jednak źle – kucyk nie wylatuje bez przerwy jak tylko ma taką możliwość, jest po prostu nieco luźniejszy i zdarza mu się wypaść.
DRUGA! Kolejną wadą jest za płaski otwór w jej pleckach. W porównaniu z innymi nendosami jest płytki i Miku nie trzyma się za stabilnie w podstawce. Jeżeli ma stać w jednej pozie, w jednym miejscu ta wada nie stanowi najmniejszego problemu, jednak jeżeli z jakiś konkretnych powodów chowamy swoje figurki (np. przed zwariowanym kotem) to często będziemy przeklinać jak nam panna Hatsune wymknie się z podstawki. Oczywiście niedopasowany otwór w plecach równa się zwiększeniu trudności zainstalowania Miku w podstawce.
To co wyróżnia Miku z tłumu jak już wcześniej wspomniałam, to jej ruchome części oraz ilość dodatków. Właśnie dodatki sprawiają, że wiele fanów kupuje nawet niektóre nendo dla jednej konkretnej części. Chcesz mieć gustowny fotel dla swojej Mami z „Puella Magi Madoka Magica”? Pierw kup nendoroida L’a z „Death Note”.
Przy odrobinie szczęścia można trafić na kogoś kto „rozbija” swojego nendoroida i sprzedaje każdą jego część oddzielnie. Na takim dealu można czasami całkiem sporo zarobić, o ile odpowiednia część nendoroida znajdzie chętnych nabywców. Good Smile Company wie co robi, nie wypuszczając „osobno” dodatków do swoich chibi figurek. Gdyby to zrobili, zabili by brutalnie kurę znoszącą złote jajka.
Wracając do Miku. Otóż Miku łącznie ma aż 22 dodatkowe części. Jeżeli policzymy nóżki do keyboardu oddzielnie, to jest tych części 24. Tak więc wraz z Miku orchiestra otrzymujemy także: niepasujący do tej Miku flet, elektroniczną perkusję, słuchawki z kabelkami (sztuk dwie, moja ulubiona część), megafon (zaraz po kabelkach, kolejny przeze mnie ukochany dodatek), pałeczki do perkusji w formie dwóch porów, okulary przeciwsłoneczne, dwie pary keyboardów (szara wersja i czarna), rękawki do trzymania czegoś w łapkach (oczywiście lewy i prawy rękawek), łapki otwarte (tutaj także oczywiście sztuki dwie), łapki zaciśnięte piąstki kompatybilne z megafonem oraz porami, i oczywiście dwie wymienne minki coś takiego jak „Ov<” oraz „IwI”. Oprócz tych dodatków w wewnętrznej części opakowania znajduje się kartka z naklejkowymi minkami Miku. Prawdopodobnie zastosowanie ich polega na „przeklejeniu” tych minek na mordkę Miku jednak jak do tej pory nie zdarzyło mi się zobaczyć by ktokolwiek z tego skorzystał.
Rozwiązanie GSC w celu zapakowania tej ogromnej ilości dodatków jest bardzo pomysłowe. Zaraz za plastikowym opakowaniu w którym jest Miku oraz pokaźna ilość części, jest schowane drugie, dopasowane do głównego opakowania. Jest to bardzo pomysłowe i wygodne. W drugim opakowaniu znajdują się głównie łapki i jeden keyboard.
Kończąc wymienianie bogactwa HMO zaczynamy ich opisywanie.
Flet. Wg. Ilustracji na pudełku flet jest dodatkiem do zupełnie innego nendoroida (i tutaj ukłon w stronę geniuszu GSC, wy wredne…), a dokładnie chodzi o Kagamine Lena, blondwłosego Vocaloida – jednego z „bliźniaków”. To tak jeżeli chodzi o „catch’em all”. Tak więc jeżeli nie mamy nendoroida Lena, możemy co najwyżej się na niego popatrzyć. Flet jest wykonany bardzo szczegółowo, dobrze pomalowany. Tutaj oprócz jego bezużyteczności nie mam nic do zarzucenia.
Pałeczki do perkusji. Tutaj bardzo, bardzo duży minus dla GSC. Otóż moja Miku ma niedomalowane pory. Biała cześć farby przy końcu „warzywa” wygląda jakby została zdrapana/odpadła. Kupowałam nową figurkę, więc wina leży ewidentnie po stronie producenta. Znowu jestem zmuszona do zakupienia farby. Wiadomo, że przy masowej produkcji zdarzają się takie wypadki, jednak mowa tutaj o gigancie figurkowym który sobie ceni swoje twory. Bardzo na nie.
Idąc po kolei od góry opakowania w dół, tym razem trafiamy na megafon. Kolejny mój ulubiony dodatek dla Miku. Megafon to obowiązkowe akcesorium Miku, nie wyobrażam sobie jej bez niego. Nie jest on ani jakiś specjalnie wyszukany, ot zwykły megafon. Jest to jednak kolejny dodatek bez którego HMO by nie była by już taka sama. |
Perkusja. Tak, jak już wcześniej zaznaczyłam Miku to syntezator śpiewu, notabene pierwszy tak udany. Nasza „Iwona” (wiem, to syntezator głosu ale syntezator) może się przy niej schować. Dlatego też dodanie do niej elektronicznej perkusji zamiast normalnej nikogo nie powinno dziwić. W wielu ilustracjach, jeżeli Miku już siada za tym instrumentem, zawsze, ale to zawsze jest to wersja elektroniczna. Perkusja składa się z trzech części, nie jest to po prostu jeden „bębenek”, o nie. Dodana została pełna perkusja składająca się z 4 „talerzy” oraz trzech „bębnów”. Tutaj także gratulacje dla twórcy za szczegółowość części.
Czarny keyboard. Nie bez powodu ten nendoroid Miku został ochrzczony mianem „Full Orchiestra”. Brakuje gitary byśmy mieli pełen zespół. Po gitare jednak musimy się zgłosić do nendoroida Yui z „K-ON!”. Keyboard jest dobrze pomalowany. Instalacja podstawki nie sprawia najmniejszego problemu, jednak czuć, że plastik z którego nóżki zostały zrobione jest tym bardzo podatnym na „nieszczęśliwe wypadki” plastikiem. Nie rzucać o ziemię.
Wymienne buźki. HMO ma 3 buźki, czyli tyle ile każdy przeciętny nendos. Pod względem „minek” nie ma szału. Mi bardzo przypadła do gustu minka „Ov<” (trudno to zobrazować dlatego proszę lepiej spojrzeć na zdjęcia), zaś mojemu chłopakowi z kolei „IwI”. Na zdjęciach pozwoliłam sobie kilka razy zapożyczyć minkę z innej wersji Miku: „@o@”, która jest moim zdaniem obłędna. Mogłabym oddać „IwI” za „@o@”. Zdecydowanie. |
W tej chwili przemieszczamy się do dodatkowego opakowania z częściami.
Kayboard. Sytuacja identyczna jak w przypadku wersji czarnej, tylko tutaj mamy do czynienia z kolorem szarym. Nóżki tak samo kruche.
Potem mamy dwa dodatkowe rękawki, tym razem wersję „łapane”. To tym rękawkom możemy zainstalować pory bądź megafon. Bez problemu wymienia się je z standardowymi rękawkami a ich ruchomość polega na tym samym co zwykłe rękawki.
I ostatnia rzecz to dwie pary łapek. Razem z łapkami otwartymi mamy rękawki które pasują do narękawników HMO. Otóż moim skromnym zdaniem GSC mogło lepiej zaprojektować łączenie rękawa z rękawkami. Rękawki razem z łapkami lubią sobie wypadać jak zapomnimy, że są doczepianie i właśnie rękawkami będziemy chcieli zmienić pozę łapek Miku. Jest to dość upierdliwe, i jak już zdecydowano o tym, że będzie to element na stałe łączony z rękawem, można było nieco lepiej zrobić te łączenie. Łapki za to instaluje się Miku bez najmniejszego problemu, nie wypadają. Rączki do trzymania także są dobrze dopasowane do odpowiednich dodatków (nie licząc nieszczęsnego fletu”. Nie mam tutaj nic do zarzucenia.
I tak w końcu dobrnęliśmy do końca sprawozdania z dodatków Miku. Oczywiście ilość oraz jakość idzie zawsze w parze z ceną. Zwykły nendoroid Miku kosztował ok. 110 zł, Hatsune Miku Orchiestra zaczynała się od 140 zł w górę (wg. Ceny producenta i średniej kursu euro). Nie jest to powalająca różnica, ale jest.
Kolejną rzeczą o której trzeba wspomnieć to druga wyjątkowa cecha Miku. Duża ilość ruchomych stawów pozwala na szeroki wachlarz póz. Nie licząc nieszczęsnego kucyka, z Miku nie ma najmniejszych problemów przy zmianie pozy. Oczywiście zdarzało mi się przez przypadek odkręcić jej ramie, ale to w wyniku szaleństwa i prób sprawdzenia limitów figurki. Kucyki także są bardziej ruchome niż normalnie. Przydaje się to gdy chcemy ustawić HMO bez podstawki gdyż kucyki idealnie ją zastępują.
Ogółem wymiana części jest bezproblemowa. Lubią one wypadać, niestety ale póki nie wymagamy od figurki by nie sypała się podczas podrzucania jej do góry (naprawdę nie wiem, czemu ktokolwiek chciałby to robić ale…!) wszystko jest ok. W końcu to figurka, koniec końców ma cieszyć oko. Czy to petity, czy pełnowymiarowe nendoroidy jak do tej pory spotykałam się z zasadą „jeżeli coś nie chce wyjść, to to wykręć”. Jak do tej pory nie zawiodła mnie ani razu, a trochę petitków mam. |
Skupmy się na koniec na samej Miku. Figurka jest dobrze pomalowana, chodź na moim nieszczęśliwym egzemplarzu zdarzyły się plamy. Są malutkie, niewidoczne więc nie jest to żadna tragedia jak w przypadku niedomalowanych porów. Malutką plamkę na rękawie i spódniczce przeżyje. Cała reszta bez zarzutów. Dobre cieniowanie, odpowiednie nasycenie kolorów. Miku nie jest mdła ani z kolei za jaskrawa. Jej antenka na pewno znalazła wielu wielbicieli ;).
Tak zbliżamy się do finału. I do odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Czy Hatsune Miku Orchiestra przekonała mnie do nendoroidów?
Otóż nie.
Z dwóch powodów: HMO nie jest przeciętnym nendoroidem. Jako wersja „full action” zbiera u mnie tak duży plus który oddala ją od normalnych nendosów, tym także nadrabia wszelkie wady nendoroidów jak niedopasowanie części, ilość części, trudność wymiany, zmiany itd. Na kolejny plus idzie większa ilość dodatków, w tym trzeba zaznaczyć – bardzo dobrych dodatków. Nie zaskakuje mnie fakt, iż HMO stała się jeszcze bardziej popularna od zwykłej wersji nendoroida Miku. W przypadku nendoroidów „im więcej” to zdecydowanie „tym lepiej”. Prawdopodobnie już niedługo Miku straci zaszczytny fotel „pierwszej” w wyścigu o ilość części na rzecz pierwszego nendoroida od MegaHouse przedstawiającego Elsie z „World God Olny Know”. Elsie nie miała jeszcze premiery, więc nie wiadomo czy Miku będzie musiała oddać tytuł. Jak na razie jest numerem jeden. I kto wie czy pod względem trafności dodatków nie pozostanie mimo to na szczycie.
Producent: Good Smile Company
Wersja: Hatsune Miku Orchiestra (HMO)
Postać: Hatsune Miku (Vocaloid 01)
Seria: “VOCALOID”
Cena : 210 zł
Zamówione z: Yatta.pl (oferta na specjalne zamówienie)
Prezentacja ogólna: 8,7/10
Wykonanie: 5/10
OCENA KOŃCOWA: 6,9/10
W mojej ocenie Miku bardzo ucierpiała przez ilość błędów fabrycznych, niedomalowania oraz plamy. Z jednej strony powinnam wystawić jej wyższa ocenę za wykonanie, jednak trudno dobrze rozmieścić ją między niesamowitą szczegółowością części a dość dużą ilością błędów (w tym AŻ DWA fabryczne). Miku dostała także niższą ocenę niż Jack, brzmi niesprawiedliwie jednak ja sama wymagałam od GSC o wiele więcej niż od Kotobukiyi po której szczerze spodziewałam się nieco fuszerki (zwłaszcza podczas współpracy ze SquareEnixem). Gdybym zamierzała zaopatrzyć się w większa ilość nendoroidów na pewno dodałabym do tej oceny kategorię „dodatki”. Bez skrupułów dałabym jej wtedy 9.9/10 (było by 10 gdyby nie ten flet).
Najmocniej przepraszam wszystkich oczekujących na tą recenzję jeszcze raz. Mam nadzieje, że wynagrodziłam sowicie ten czas. Sama byłam szczerze zaskoczona widząc ile znaków wyszło na tą całą recenzję. Starałam się jednak niczego ważnego nie pominąć i wierzę, że mi się to udało.
Jeżeli jednak ta recenzja to dla was za mało, już niedługo w sprzedaży pojawi się 32 numer OTAKU oraz kolejna odsłona FigureCorner’a. Być może zaskoczę was, że właśnie na łamach czego miesięcznika zmierzę się z kolejnym nendoroidem. Jakim? Niech to będzie dla was niespodzianka. Zaraz po premierze OTAKU, pełnej wersji recenzji możecie spodziewać się właśnie tu, na moim blogu. Tak więc zachęcam do sięgnięcia po wrześniowe OTAKU, oraz do odwiedzenia mojego bloga. W kolejce oprócz tajemniczego nendoroida (jak się już nie domyśliliście o jakim nendosie piszę ;)) znajduje się gościnnie petit nendoroid Yuri z ”Angel Beats!”, petit Saber wersja pidżamowa z „Fate/Stay Night” oraz druga gościnna recenzja Velvet z „Odin Sphere” od Yamato. Oczywiście najnowsze pre-ordery będą miały pierwszeństwo więc mam nadzieje, że już wkrótce przedstawię wam Leloucha z Code Geass od MegaHouse oraz Hanekawe Tsubase z Bakemonogatari od Good Smile Company. Byle wena dopisała. Do przeczytania w 32 numerze OTAKU.
zapraszam na mojego bloga http://magicznyswiatkatherine.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńLololo 210zł?
OdpowiedzUsuńw mangacity jest za 100 O.o
Na yatta jest drogooo
100 zł to sporo poniżej ceny producenta = BOOTLEG ALERT!
OdpowiedzUsuń@FAFIKOZOOM - jak myślisz dlaczego na mangacity jest tak tanio ? -.-
OdpowiedzUsuń